czwartek, 17 listopada 2022

Trochę normalności

Mąż wrócił do pracy, Klara do przedszkola. 

Ja w domu. Chociaż ostatnio ciągle gdzieś latam, biegam, załatwiam itd. 

Przedszkolak w drodze na autobus.

Udało mi się chwilę pogadać z przedszkolną psycholog. Odnośnie zachowań (bicia) Klary - jutro będziemy jeszcze rozmawiały, bo coś mi tam ciekawego przedszkolna ciocia chce sprzedać ;)

Widzę, że odkąd są jakieś normy, ramy czasowe to jest lepiej. Ciężko to chyba mężowi zrozumieć, po trochu widzę, że coś tam zaczyna stosować z tego co ja robię jak zaczyna się bicie. Może coś dotarło.

Staram się nie dopuścić do wybuchu złości. A jak już jest, to albo ją przytrzymuję albo mówię: nie bij, tylko: krzycz, tup, machaj rączkami.. Cokolwiek. Tylko nie bij. A jak chcesz kopać, to się pół połóż i możesz sobie kopać kładąc nogi na poduszkę. I ostatnio tak zrobiłam. I chwilę kopała i się znudziło!

Ale odchodzę od niej, jak widzę że próbuje mnie walnąć. Żeby samej nie wybuchnąć. 

Dopiero dziś doszłam do siebie po weekendzie. Gdzie Klara pokazywała fest swoje "rogi", nie słuchała mnie totalnie. Kuzynki nie zawsze chciały się bawić z nią, oberwało się z łapy też i babci.. plus cała męża rodzina była świadkiem, jak dziecko mnie uderza ręką w twarz.. Bo zwróciłam jej kilka razy uwagę, że ma już zabierać puzzli kuzynkom. A ona nic sobie z tego nie robiła. I ja nie wytrzymałam, zabrałam ją, a potem już zaczęło się bicie. I moje krzyki na nią, bo tłumaczenie nie dało nic. Oni na mnie, że mam nie krzyczeć na nią. Klara sikająca non stop (emocje, wrażenia, zabawa), mimo wysadzania regularnie. Eh szkoda słów. :( 

W poniedziałek już mogłam się ogarnąć, we wtorek dostałam takiego wyzutu ciśnienia, że byłam nieprzytomna prawie. Dopiero wczoraj trochę mi puściło. Trochę się uspokoiłam po rozmowie z w/w panią z przedszkola. W końcu ona teraz więcej czasu spędza z moim dzieckiem. A, że jest ich tam czworo nauczycieli, to ma pani ten czas dla mojej Klary. I teorie dwójki psychologów z rodziny męża na nic się zdały. Bo to my (ja i pani z przedszkola) znamy dziecko najlepiej. I wiemy co jest dla niej dobre. Ostatnio mam ciężki chorobowo czas, ciągle jestem niedoleczona. Powinnam to wyleżeć w cieple. Ale jak? Ktoś musi Klarę odprowadzić i odebrać. Jestem poobrywana od kaszlu, cały czas dokuczają mi zatoki (a mam czapkę i czasem jeszcze kominokaptur na głowie). 

Od paru dni, Klara zaczęła przychodzić w nocy i śpi prawie na mnie. Jęczy w nocy "mama, mamusiu", robi histerię jak tylko mąż próbuje w nocy ją przejąć, chce często jeść i w nocy (w przedszkolu je, chociaż nie są to zawrotne ilości, przeważnie w domu jest drugi obiad).

Jak po nią przychodzę, zdarza się, że siadam na ławce i tulę. Najgorsze w tym zimnie, ale mam kocyk w razie w. 

Dziś zajęłam się obróbką zdjęć, które zrobiłam. Idzie mi topornie, bo wszystkiego się uczę powoli.

Nic, jeszcze jutro i weekend. W niedzielę mam dwie sesje, jeszcze za free. Chcę zdobyć doświadczenie, zanim zacznę coś robić za kasę. 

Po powrocie z przedszkola zdarza się,
że akurat dojeżdża do domu też tata.
Więc czekamy na niego chwilę. 
Czapka z zeszłego roku przymała,
nowa jeszcze nie doszła. 

Powiem Wam jeszcze, że nasza miejska komunikacja, to jakaś pomyłka. Rano autobus nie dojeżdża na czas. Wychodzimy już wcześniej. 7:40 jesteśmy gotowe do wyjścia. O 7:58 mamy autobus (w przedszkolu jesteśmy ok 8:40-55) i na palcach jednej ręki mogę policzyć kiedy przyjechał w miarę punktualnie. Jeśli się spóźnia, nie zdążymy na przesiadkę i koniec końców nawet i 15 min siedzimy na przystanku (mamy kocyk i ciepło ubrane jesteśmy).

Powrót? To samo. I tak jeżdżą co 15 min prawie. Nie kumam, dlaczego wszystkie trzy muszą jechać o tej samej porze. I potem nic i znowu. Te drugie (już pod przedszkole) to samo. Zupełnie nie są zgrane - zwłaszcza rano. Trasę szybkiego tramwaju mamy w remoncie i na tej trasie jeżdżą autobusy tak zwane za tramwaj. Miało być co około 3 minuty A zdarza się że jeżdżą nawet i co 10. A ludzi jest dużo, głównie studentów. Jeden wielki dramat. A co będzie przy śniegu? Aż się boję na samą myśl.



Sorry, że tak trochę bez ładu składu, ale muszę się wygadać. Terapii jeszcze nie znalazłam. Nie mówiąc o tym, że raczej nie będzie z czego zapłacić..

piątek, 11 listopada 2022

Skok rozwojowy?

Nie wiem, czy ta cała sytuacja z poprzedniego posta, nie była jakimś skokiem rozwojowym. 

W sumie odkąd wszystko wróciło do normy - przedszkole i praca mąż - trochę się wszystko unormowało.

Niestety, bije nadal. Tak jak pisałam w komentarzach, chwycona w uścisk zaczyna gryźć. Ale staram się ją bardziej tulić. Ostatnio więcej nerwów i takiego odreagowanie jest tuż po przedszkolu. 

Ale damy radę. 

Jednak w poniedziałek wieczorem Klara zdecydowała, że chodzi bez pantsów. Najpierw byłam trochę sceptycznie nastawiona, bo zazwyczaj zapał kończył się po 5 min. 

Następnego dnia Klara poszła do przedszkola już bez pantsa. W przedszkolu bez wpadki. W domu i powrót oraz dojazdy do przedszkola też bez wpadek. 

Może to był taki punkt zapalny?

Zresztą, w przedszkolu mówią, że po tej przerwie, zrobiła się bardziej śmiała, sama inicjuje zabawy z chłopakami. I chodzi sama, bez przypominania, do toalety. 

Wczoraj w przedszkolu była wizyta zawodowego żołnierza! Klara była zachwycona. Widzieliśmy zdjęcia w chełmie na głowie :D 

W środę piekli rogaliki z marmoladą :)

Aktualnie jesteśmy u dziadków w ZG. Byliśmy tu ostatni raz w lipcu. 

Niestety, chyba emocje i szał zabawy z kuzynkami, spowodował, że mi dziecko non stop sika w majtki :/

Ale z drugiej strony, nie oglądają bajek i bawią się razem. 

(Byliśmy na USG brzucha i u urologa. Wszystko jest ok. Podłoże psychologiczne i problemy z si najprawdopodobniej.)

Byłyśmy dziś w lesie na godzinnym spacerku. 





Za to ja znowu wylądowałam u lekarza, tym razem zapalenie oskrzeli i szmery w płucach. Żygam tęczą, serio ;( mam wziew z inhalatorem. Troszkę mija, ale najgorsze jeszcze jest rano.

PS. Szukam dla siebie terapeuty. 


Zostawiam Was z Czerwonym Kapturkiem.





wtorek, 1 listopada 2022

Żal.

Ostatnio mam odczucie, że nie umiem wychowywać własnej córki. Tak długo na nią czekałam, tak długo marzyłam. A teraz? Myślę tylko jak tutaj z nią nie przebywać.

Bardzo lubię czytać jej tę książkę.

Klara się zrobiła straszna :( w mig wszędzie wlezie, wszystko wyciąga i nagle wszystko! potrzebuje do zabawy. Pokój jej tonie w tonie pierdół. Wczoraj schowałam połowę zabawek. Posprzątałam. 

Zabiera moje latarnie, kupione do zdjęć, ale na razie pięknie się wkomponowały w klimat naszego dużego pokoju. Im bardziej proszę, by tego nie robiła, tym bardziej to robi. Ale to jeszcze nic. Trze tym o podłogę, więc niszczy i latarnię i podłogę. Bierze tę mniejszą latarnię i skacze z nią po swoim łóżku. No przecież to o krok od tragedii. I nie da sobie przegadać. Albo w kuchni dostawia sobie krzesło do mebli kuchennych i wchodzi na blat, grzebiąc w szafkach. Nie ważne, że 10 cm obok gotuje się obiad. Serio. 

Wspina się na meble i sięga do szafek, do lodówki. Do zamrażarki! Kuźwa, żebym ją głodziła! :(

Dwa dni temu dopadła nożyczki - schowane w szafce wyżej. Wydawało się, że nie sięgnie. Obcięła całą moją monsterę. Kupioną latem, smętną i biedną. Już taka cudna była! Myślałam że Klarę zamorduję. I męża, który nożyczek nie schował głębiej, czy wyżej (już mi wcześniej obcięła dwa liście). Nie umiem jej tego wybaczyć. 

O wszystko się kłóci, wszystko jest źle i - przede wszystkim - bije. Leje gdzie popadnie. Mam ochotę też ją walnąć, ale mi mąż mówi że mi córkę odbierze. Bo ją biję, a tak nie jest. Chociaż nie raz jej groziłam.. A ona bije o nic w zasadzie. Zdarza się, że przyjdzie i mnie walnie z piąchy. Bo tak. Męża też, ale mniej. 

Jak pytam dlaczego mnie bije, to słyszę: bo jestem na ciebie zła, albo bo tak albo nie mówi nic. 

Dziś rano to był jakiś koszmar koszmarów. Najpierw znowu latarnie, błagam: nie ruszaj. Nic. No halo! Nie będę chować wszystkiego co mam, przed 4l dzieckiem. To nie jest bobas! Ona to robi jak najbardziej świadomie. Potem robiłam łóżko, to po nim skakała. Proszę by nie skakała, tłumaczę i ściągam ją. To ona znowu.. No nie pamięta już jak sobie przegryzła brodę na wylot jakiś czas temu. Krew się lała, parę dni nie mogła jeść. Nie, bo trzeba skakać. I rozwalać wszystko. Później znowu się wspięła na meble, zdjęłam bez słowa. No i dawaj na mnie z piąchy :( wydarłam się. Odniosłamz bez gadania, do jej pokoju. Jak bumerang wraca. 

W końcu mąż się zmył, ja (zapłakana, u kresu sił) debatowałam z córką. Ileż ja się natłumaczyłam.. Układałam z nią puzzle, czytałam, układałam, czekałam, aż się wyskacze. Nie chciałam iść na plac zabaw, bo od rana ma tak ogromny katar, że szok (długo walczyliśmy z niezidentyfikowanym kaszlem aż do wymiotów, na który nie pomagało nic). I umówmy się, chciałam by miała trochę "kary". Bijesz, nie słuchasz? Nie ma przyjemności. Odebrać przywilej! Tak samo TV. W ciągu dnia ogląda ok 45 min. Był ryk, kwik. Cyrki świata. 

Do tego zero samodzielnej zabawy. Ciągle trzeba się z nią bawić. A już było tak dobrze. 

Aż moja bransoletka Xiaomi "mówiła" o stresie. :(

Wiadomo, że w przedszkolu jest aniołek. Wszyscy w szoku, bo Klarcia taka słodka urocza pomocna.

W zeszły czwartek byłam w centrum handlowym odebrać paczkę i później siedziałam z nią na pustym placu zabaw. Na koniec szybko do biedronki po jabłka do sesji. I w sumie tylko jej serek w tubce wzięłam, jak chciała. I mówiłam, że zje w domu. Już chciałam żeby nie jadła, bo kolacja.. to jak ja pakowałam te owoce, ona wyjęła tubkę. Mówię że umowa była, że jemy w domu. To jak się wściekła, tak zaczęła mnie okładać..

Ludzie się z nas śmiali i dyskutowali, że właśnie wychodzi bezstresowe wychowanie. Ja w końcu zostawiłam część zakupów, oczywiście ostrzeżenia itp jak nie podziałało, mimo że mnie okładała i wpakowałam do wózka (bo szłam daleko, kartę do mpk mam zepsutą - nie widzieć czemu - i miałam ze sobą wózek) i zapięłam pasami. I nie dałam ukochanej zabawki. Ryczała za nią pół drogi. Ale byłam tak wściekła. I taka zrozpaczona zarazem. Myślałam, że jakąś karę musi ponieść.

Nie wiem, czy za długo ta moja córka jest już w domu, czy coś ja zrobiłam nie tak? Wysiadam. 

Moja mama tylko mi mówi: bierz Klarę do pociągu i przyjeżdżaj. Zaraz natychmiast. :( Ale co z przedszkolem?!

Nie mówię już o tym, że kolejny raz trzeba było przełożyć wizytę w ZG, bo oni nie chcieli kaszlącej Klary. 


Próbuję pracować, uczę się. Na razie robię bezpłatne sesje foto. Już kilka razy przekładałam terminy zdjęć. Nie chcę wyjść na nieżetelną osobę. A musiałam przełożyć, bo nie miał kto zostać z Klarą. Mąż pracuje, a nie chciałam żeby Klara zaraziła 4mc sąsiadkę. 

Siada mi psychika. Znowu zaczynam zajadać stres. Nie śpię po nocach. Budzę się, rozmyślam co robię i co zrobiłam nie tak. I płaczę cicho w poduszkę. I potem zasypiam nad ranem, by obudzić się nieprzytomna. 

Pomijam to, że nadal nie słyszę i najprawdopodobniej słuchu już nie odzyskam. Każda infekcja, to pogorszenie słuchu. 

:( 

Przepraszam, nie mam z kim porozmawiać. Komu się wyżalić. Nie radzę sobie zupełnie. 

Na to wszystko mój mąż mi mówi, że jest przeciwko tym "karom". Ale jak mam jej pokazać, że nie możemy dalej tak robić. Ona nie może tak robić. Musi wiedzieć, że to będzie miało konsekwencje.

Błagam, nie linczujcie.