poniedziałek, 14 grudnia 2020

Dzielna pacjentka

W piątek byliśmy pobierać krew Klarci.

Wyszło to wszystko popołudniu, ale nie mówiliśmy jej wcześniej że jutro będziemy jechać i co będą robić. Bałam się, że może w nocy będzie przeżywać.

W czwartek zaopatrzyłam się w pojemniki na siusiu (jak to dobrze, że kupiliśmy nocniczek :D ). Obudziła się o 3 w nocy, dostała kaszkę. Przed 7 zaczęła się przebudzać. Więc żeby nie zrobiła tego pierwszego siusiu w pampersa, szybko ja przygotowałam pojemnik a mąż jej ściągnął pantsa i spodnie z piżamy. Siedziała taka zaspana na tym nocniku, owinięta kocem hehe.

Potem szybko się pozbieraliśmy i w drogę. My z mężem po szybkiej kanapce w ukryciu bo sama nie wiedziałam czy ona może jeść czy nie.. Więc dla świętego spokoju nie jadła a my się ukrywaliśmy. 

Najpierw do przychodni po skierowanie (do domofonu a po co, a dla kogo a czemu ehhhh brak słów) i do laboratorium. 

Tam na wejściu kontrola temperatury z szyi! Wstępny wywiad po co my tu ;) i poszliśmy. Matko i córko. Ile tam było ludzi! 

Oczywiście Klara się nie kwalifikowała jako niemowlę więc pierwszeństwa nie ma. Mąż czekał z nią na korytarzu, ludzi jak mrówek, pomieszczenie małe a wszyscy do rejestracji. Oczywiście seniorzy i kobiety w ciąży poza kolejką (mało ich nie było). Ale jak Klara zaczęła marudzić (głodna) i przyszli do mnie, to jak tam usłyszeli że marudzi to mnie jedna babka przepuściła w kolejce. 

I tu tak pomyślałam, że w lux med oczywiście trzeba byłoby zapłacić, ale przyszlibyśmy, bez kolejki, czysto elegancko. Nie żeby tam było brudno ale przemiał że hej. Nawet tak po tych 10 min stania, gdzie oczywiście nikt się nie przesunie (2m odstępu? A po co..) pomyślałam, że trzeba wiać, że po co my tu.

Już w samym punkcie pobrań Klara zaciekawiona, ale po wyjściu z bloku powiedzieliśmy jej gdzie jedziemy. Że pani sprawdzi czy jej krew jest zdrowa, czy nic się nie dzieje złego. I że będzie w rączkę małe pik pik i może trochę boleć, ale szybko przestanie. 

Na fotel usiadła sama, ale potem mąż ją wziął na kolana bo trzeba było ją trzymać porządnie.

Najpierw patrzyły czy na dłoni są żyły. Ale ostatecznie pobrały z łokcia. Młoda do samego końca patrzyła! (Jak mama, nie odwracam głowy, muszę wszystko widzieć!)

Rozpłakała się w połowie, jak zmieniały probówki. Pod koniec chciała wyjść, zaczęła się ruszać i krew zaczęła się lać trochę na podłogę (ja zabawiałam nową książką, ale średnio była zainteresowana). Nie darła się, nie było mega histerii. Tylko trochę płaczu, bardziej wielkie łzy. 

Pozwoliliśmy jej siedzieć ze smokiem. 

Po pobraniu dostała lizaka, ale nie wiedziała o co cho ;) nie dajemy jej takich rzeczy. Ja szybko wyskoczyłam z naklejką dzielny pacjent z autem i to był strzał w dziesiątkę!

Po wyjściu z laboratorium szybko dostała dwie ulubione tubeczki. Chwilę siedzieliśmy w holu i powrót do domu. 


Wyniki nie są idealne. Mieliśmy teleporadę. Wygląda to na infekcję wirusową i jeszcze zęby (ostatnie dwie 5 są w połowie reszty ząbków). Od piątku południa nie ma już więcej niż 37,3. Miała kilka krostek, ale zeszły. Żelazo w dolnej granicy normy, ogółem powinna dostać więcej witamin. Tyle że jak ona ma dostać witaminy i to żelazo jak nie chce jeść. O każdy posiłek (nie będący parówką, płatkami kukurydzianymi, piątusiami, wędliną i rosołem) trzeba walczyć. Zabawiam, czytam. Bo sama nie tknie. Eh. 


Przed pobraniem.
Po pobraniu, przed wyjściem do domu.

Teraz tylko się modlę, żeby przed świętami nic nie złapała. Bo teście nam chyba nie darują..






2 komentarze:

  1. Bardzo dzielna Malutka! Dla takiego malucha wyczekac, wysiedziec to strasznie ciezko. A potem jeszcze kluja. Pamietam, ze Bi przy takich okazjach musialy trzymac trzy osoby. :D
    A co sie Klarci stalo w raczke (wspomnialas w poprzednim poscie)? Mam nadzieje, ze juz sie goi jak trzeba... :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oparzyłam dziecko żelazkiem ;( to był ułamek sekundy. Prasowałam ona spała. Nie słyszałam jej... Sięgnęła po kołderkę którą prasowałam... Nawet nie płakała.. bardzo szybko pod chłodną wodę a potem co chwila octenisept. Już dwa tygodnie minęły. Długo nie chciało się goić. Dostaliśmy od mamy Podopiecznych plaster z maścią ze srebrem. Musiałam na noc to zaklejać bo te plastry nie chciały się trzymać, a w dzień po posmarowaniu szybko schodziło. Wiadomo. Dziś jest już tyciu tyciu strupka, cała rana była pokryta strupem, który szybko pękał. Teraz jest różowa skóra. Liczę że nie będzie blizny. Za to mąż chyba tego mi nie wybaczył ....

      Usuń